– Bez pomocy innych ludzi, człowiek nie jest w stanie zrobić nic – powtarzała kilkakrotnie podczas wywiadu Olga Liwanowska, założycielka i prezes Stowarzyszenia „Marcinianki”, istniejącego od 2011 roku.
W Marcinkach pani Olga wraz z mężem i synem mieszka od 5 lat, przeprowadziła się tutaj z Wrocławia. Po zmianie miejsca zamieszkania postanowiła zmienić coś w swojej wsi. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Po co, w jakim celu powołano do życia Stowarzyszenie „Marcinianki”?
Przede wszystkim zmiany. Kupiliśmy ten dom 10 lat temu i przyjeżdżaliśmy tu na wakacje, aż mąż poszedł na emeryturę i zamieszkaliśmy tutaj. W tym czasie przyglądałam się życiu ludzi, takiej niezaradności i braku zjednoczenia. Było tu koło gospodyń, ale bez możliwości zrobienia czegoś większego. Namówiłam panie, by zarejestrować stowarzyszenie, a wtedy będziemy mogli występować o środki unijne czy też z urzędu marszałkowskiego. Panie się zgodziły i tak to 4 lata temu Stowarzyszenie zostało założone.
Czym ono się zajmuje?
Przede wszystkim pozyskiwaniem środków unijnych. Chcemy coś zmienić w tej wsi. Stowarzyszenie przez 3 lata działalności jest beneficjentem pięciu grantów, co oznacza, że wszystkie wnioski, które złożyliśmy, zostały zaakceptowane. Zbudowaliśmy boisko, plac zabaw w Marcinkach, to wszystko ogrodziliśmy. Zrobiliśmy turniej sołecki z nagrodami z najwyższej półki. Oprócz tego, Stowarzyszenie było w stanie zakupić 2 blaszane garaże i przekazało je gminie jako pomieszczenia do przechowywania drewna, węgla i dodatkowych stołów.
Czyli Stowarzyszenie wspiera także inne instytucje?
Tak. Najfajniejsze jest to, że za przykładem Marcinek powstały następne stowarzyszenia. Niewiele ich jest, bo dopiero trzy: w Bierzowie dwa i w Mąkoszycach przy szkole, więc to jest takie budujące. Okoliczne panie podchodzą jeszcze do tego jak do jeża, ale myślę, że każda z wiosek powinna utworzyć takie stowarzyszenie. Nie jest to łatwe. Do założenia stowarzyszenia potrzebne jest 15 osób i statut. No i potem te procedury sądowe, ale są one do przejścia.
Rozumiem, że wszystko załatwiała Pani sama?
Nie, sam człowiek nie jest w stanie. Żeby w ogóle coś stworzyć, trzeba najpierw zainwestować w siebie, trzeba iść na jakieś kursy, trzeba się czegoś dowiedzieć, jak to można ugryźć. Przy stworzeniu statutu oczywiście pomógł nam Internet. Statuty stowarzyszeń, fundacji są różne. Oczywiście czytaliśmy jedne, drugie, trzecie, dziesiąte i wybraliśmy to, co dla stowarzyszenia jest najlepsze.
Czy oprócz pracy w Stowarzyszeniu, zajmuje się Pani czymś jeszcze?
Od 2 lat działam w świetlicy w Rybinie. Wcześniej prowadziłam świetlicę w Marcinkach, ale dzieciaki już urosły i wyszły. Dzieci, ucząc się, zarabiały na siebie. Jeździliśmy po wszystkich festynach i zrobione własnoręcznie przedmioty sprzedawaliśmy. Za zarobione pieniądze pojechaliśmy do Antonina. Stamtąd do Ostrowa Wlkp. Dzieci uzbierały tyle, że rodzice nie musieli dawać ani grosza. Te prace były bardzo dobre. Za pierwszym razem Stowarzyszenie zafundowało dzieciom wyjazd do Wrocławia, oczywiście bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów ze strony rodziców. Dzieciaki widziały m.in. Panoramę Racławicką. Zwiedziliśmy Wrocław nocą. To jest frajda, iść na Rynek o 24. Tu, gdzie wsie są wymarłe po godzinie 20, Wrocław tętni życiem.
Młodzież na wsiach jest śmiała u siebie, natomiast już gdy styka się z rzeczywistością miejską, boi się. Nawet kwestia podejścia, zapytania się, to nie za bardzo. I tym dzieciom, jak uważam – trzeba pokazywać jak najwięcej świata. Zresztą tak jak ze Stowarzyszeniem, inne wsie zobaczyły, że coś się dzieje, coś można osiągnąć i przekonały się, pozakładały swoje. Z tym, że zaznaczam – stowarzyszenie bez pomocy z zewnątrz, czyli bez mieszkańców wsi, nie ma prawa bytu.
Rozumiem, że następny wniosek o fundusze unijne jest już w planie?
Oczywiście. Tu zaraz jest kościół, staw i taki trójkąt – szmat ziemi. W tej chwili gmina stara się o jej przejęcie, bo to było pod zarządem Starostwa. Stowarzyszenie, jeżeli wystąpi i jeśli wójt gminy użyczy tego trójkąta ziemi, to chcemy go zagospodarować. Myślę, że nam się uda. Ostatnio zrobiliśmy zawody jeździeckie i być może wpiszą się one w kalendarz imprez. Jest bardzo dużo festynów i imprez w okresie letnim, i ludzie niektórymi już są zmęczeni. Myślę, że trzeba zrobić coś innego, tym bardziej, że mamy ku temu podstawy. Myślę, że jeżeli te młodsze dzieci obejrzą, wezmą przykład… Jest to jakaś alternatywa, niż stanie pod sklepem z butelką piwa. Tym bardziej, że brak jest tutaj możliwości wyjazdów. To mnie bardzo denerwuje. Nie ma się samochodu, człowiek jest zamknięty. Jak zaczynaliśmy, bardzo duże poparcie mieliśmy w panu Poprawie. To jest człowiek, który mnie motywował do robienia czegokolwiek, pomagał, zresztą tak jak i w Orkiestrze Świątecznej Pomocy, więc to było bardzo fajne. Bardzo duża pomoc była od Starostwa, od pana Janickiego i od pani Zosi Witkowskiej, nota bene – do dziś mamy to wsparcie.
A jak to jest ze wsparciem ze strony gminy?
Od zeszłego roku mamy poparcie, przez poprzednie lata nie mieliśmy go zupełnie. Zmienił się wójt, zmieniło się wszystko. Stowarzyszenie stara się samemu zaradzić, zrobić, ale kwestia np. użyczenia gruntów, to już dobra współpraca z władzami.
Zauważyłam u Pani w domu bardzo dużo obrazów. Rozumiem, że interesuje się pani sztuką?
Tak. Całe życie miałam kontakt z moimi kolegami, którzy poszli do szkoły plastycznej i mnie w to wciągnęli. Nawet mi się udaje od czasu do czasu coś namalować. Znam podstawy, znam techniki, więc chciałabym to przekazać tym dzieciom i nauczyć ich czegoś. Te wszystkie osłonki, które tutaj są, diabełki, to przez dzieci są robione, oczywiście przy wielkiej pomocy, znowu muszę podkreślić, pani Kostrzewskiej, no bo wypalanie kosztuje. Dalej powtarzam, dzięki ludziom, dzięki mieszkańcom.
Czy są jacyś sponsorzy, którzy wspierają „Marcinianki”?
Przy takich zawodach, jak. np. ostatnie konne, jeżeli nie ma się sponsorów, ciężko wystartować, bo wszelkiego rodzaju projekty unijne, nawet jeżeli mamy granty, są zwracane w 80 proc., czyli Stowarzyszenie musi posiadać jakieś pieniążki. Te zawody konne odbyły się tylko i wyłącznie dzięki sponsorom. Tak jak mówiłam, dzięki państwu Łakomym, dzięki panu Krzewińskiemu, dzięki panu Poprawie, dzięki panu staroście, wójt ufundował puchar. Jest mnóstwo ludzi, którzy starają się pomagać, którzy pomagają i dzięki nim istniejemy. Ludzie powinni zakładać stowarzyszenia. Nie jest łatwo, ale myślę, że jeżeli raz się uda, to potem już pójdzie z górki, a praca czyni mistrza.
KK
Olga była z nami na obozie harcerskich. Fantastyczna kobieta :):):)